środa, 30 listopada 2016

Matowe pomadki - wersja błyszczykowa i kredkowa ; )

Paese w ostatnim czasu wreszcie wypuściło długo przeze mnie wyczekiwane matowe szminki w kredce. Na rynku wyróżniają się przede wszystkim wykręcaną formą. Jeśli chodzi o ich skład - wiele substancji jest pochodzenia naturalnego, jak choćby wosk pszczeli czy składniki ryżowe. W okresie jesienno-zimowym chyba każda z nas lubi mieć na ustach mocniejszy kolor aby dodać sobie trochę energii ;). Lubimy też formuły, które nie rozmazują się łatwo, nie kleją (a już zwłaszcza nie do włosów!), a przy okazji pielęgnują nasze usta. Oczywiście kosmetykami kolorowymi zawładnęła ostatnio moda na matowe szminki w płynie - sama je uwielbiam. Przede wszystkim kocham je ze względu na trwałość, łatwość i szybkość aplikacji, ale... Niestety ich minusem jest to, że nie możemy nosić ich na okrągło, bo wysuszają nawet najbardziej nawilżone usta. Dlatego Lip Crayon wtargnął do nas w najlepszym momencie ;). Przechodząc już do samego opisu tych szminek:

PLUSY: bardzo fajne opakowanie, szminka wykręcana więc nie musimy dokupować naostrzyków pasujących kształtem do większego obwodu. Łatwość aplikacji! Oczywiście możemy ją sobie skomplikować ; ) - Nakładać konturówkę i szminkę aplikować pędzlem aby uzyskać intensywniejszy kolor, ale zdecydowana większość zadowoli się używaniem jej prosto z opakowania ;). Możemy też wklepywać ją palcami, co pozwoli uzyskać delikatniejszy efekt. Nie klei się i jest trwała! Przetrwała u mnie już sporo posiłków - tych bardziej tłustych, wodnych itp.. Nawet jeśli zauważymy jej ubytek, to bez problemu możemy ją dołożyć, ponieważ nie tworzy na ustach skorupy. Naprawdę czujemy nawilżenie - jest więc komfortowa w noszeniu. No i fantastyczne kolory to jej wielka zaleta!

MINUSY: Nie do końca wiem czy to minus, czy też nie, ale... Nie jest to najbardziej matowa szminka - określiłabym ją mianem soft matu. Jest to spowodowane działaniem składników mających na celu pielęgnować i nawilżać nasze usta - wszystkiego mieć nie można ;) Dla tych z Was, które kochają pełen mat - niżej słów kilka o Silky Mattach.

A teraz zapraszam na swatche i teścik na ustach:








Jak widzicie w ofercie znajdziemy naturalne kolory o zabarwieniu różowym i lekko łososiowym, kredowego nudziaka, soczyste i przygaszone czerwienie, a także brąz z nutką borda. Przepraszam, że szminka nie jest rozłożona równomiernie - ale po ilości swatchy, które dla Was wykonałam moje usta umarły ;). Mój ulubieniec? nr 61, 62 i 64 <3 A Wasze typy? ;)


Tak jak wcześniej obiecałam - dla miłośniczek pełnego matu także coś się znajdzie. Silky Matty już od kilku dobrych miesięcy znajdują się w ofercie Paese - ostatnio dołączyły do nich kolejne kolory. Na zdjęciach, które zobaczycie poniżej będziecie mogli dostrzec, w którym miejscu szminka zastygła, a w którym jest jeszcze lekko błyszcząca. Należy uważać przy ich nakładaniu - zbyt gruba warstwa może po prostu nie wyschnąć. Uważam, że jest to plus, ponieważ te szminki w błyszczyku są mega wydajne! Wystarczy niewielka ilość na szpatułce aby pokryć całe usta. Co istotne - pigment jest w nich niesamowity! Nie ma mowy o przebijaniu koloru ust - pokrywa je w całości. Producent obiecuje, że wysychają w około minutę - raczej się z tym zgadzam, choć są kolory, które polecam odbić od chusteczki - przede wszystkim mowa tu o intensywnej czerwieni i różu. Pigment pomimo tego pozostaje bez zmian. Na powyższych fotografiach przedstawiam jak wyglądają szminki przed zastygnięciu i po. 

PLUSY: łatwość aplikacji pod warunkiem dobrania odpowiedniej ilości - im mniej tym lepiej ;) co to oznacza? aplikator nabiera za jednym razem odpowiednią ilość do pokrycia CAŁYCH ust, nie dokładajcie niepotrzebnie kolejnych warstw. Gama kolorystyczna, która jest powiększana - idealnie wpisuje się w trendy. Pomimo swojej matowej formuły nie wysusza ust na wiór (choć nie mówię, że nie robi tego wcale). Jej formuła jest dość kremowa. Po niektórych płynnych pomadkach mam wrażenie ściągnięcie ust, a dodatkowo mam wrażenie, że w dotyku przypominają papier. Są bardzo trwałe, ciemne kolory trudno domyć - wierzcie mi ;)

MINUSY: niestety nie polecam do użytku ciągłego bez żadnych przerw - ale nie polecam do tego celu ŻADNYCH płynnych matowych pomadek. No i też nie będą raczej dobre dla ust wysuszonych - tutaj nakierowuję Was jednak na Lip Crayony. Nie radzę dokładać produktu, gdy jakaś jego część się zetrze - zwłaszcza ciemnych kolorów - może stworzyć to nierównomierny efekt i niestety skorupę.

A na ustach prezentują się tak:











Moi kolorystyczni ulubieńcy? nr 704, 708 i 709 ;). Niestety nie jestem fanką kredowych ust, ale jak widać możecie znaleźć i takie odcienie ;)

Na koniec zdjęcie aplikatora. Do zobaczenia                                                                      w kolejnym poście! ;)


czwartek, 10 listopada 2016

Charakteryzacje: Halloween

Nie, tym razem nie będę tłumaczyła się dlaczego tyle nie pisałam ;). I nie będę obiecywała kiedy będzie kolejny post. Niestety tak już jest z czasem, że tylko się kurczy, a nic nie chce się rozciągnąć.

Ten post powinien pojawić się już jakiś czas temu - przed całym boom halloweenowym, ale miałam w związku z nim mnóstwo fantastycznej roboty. Wstawiałam już efekt końcowy na facebook'u. Postanowiłam jednak pokazać Wam jak od kuchni wygląda moja praca. W związku z tym dzisiaj zapraszam Was raczej do oglądania zdjęć niż czytania.

Makijaż pierwszy powstał z myślą o Królowej Mroku, może trochę Złej Królowej z serialu Once Upon A Time. Pierwszy plan zajmują w nim klejone kamienie, zielony pigment i oczywiście szkło do paznokci o różnej wielkości. Najtrudniejsza była symetria! Jeśli kiedyś zachce Wam się odtworzyć ten makijaż - nie mówcie, że nie ostrzegałam ; ).







Drugi makijaż to demoniczny klaun? ;) Pamiętacie klauna z American Horror Story? Taka mała inspiracja ;) Oczywiście nie wykorzystałam do tej charakteryzacji żadnego sylikonu, farb - tylko kosmetyków użytkowych. Choć nie ukrywam, że po halloweenowej zabawie mam ochotę na zdecydowanie więcej...














Fajna trupia para? Pewno, że fajna ; ) Na koniec mój szybki halooweenowy makijaż w pracy ;)


Ps.: Do naszego asortymentu Paese dołączyły wykręcane Lip Crayony - mam zamiar zrobić Wam swatche ;)



sobota, 1 października 2016

Recenzja: Cienie Paese + tutorial

Oczywiście już po tytule domyślacie się o czym będzię post ;). Znowu musiałabym wytłumaczyć swoją długą absencję - powód był prosty - duuużo pracy, mało czasu i chęć ciągłego śpiochania. 
Jakiś czas temu - jeszcze zanim podjęłam pracę w Paese - kupiłam paletkę ośmiu cieni, które widnieją na powyższej fotografii. Czy warto je kupić, jak się z nimi współpracuje i ile kosztują? Na wszystkie pytania znajdziecie odpowiedzi w dalszej części tego wpisu. 

Wybrałam kolory, dzięki którym zrobię zarówno klasyczny makijaż jak i ten bardziej szalony, a więc coś bardzo uniwersalnego. 

Numeracja kolorów górnego rzędu: 662, 650, 429, 604
Numeracja kolorów dolnego rzędu: 687, 605, 428, 672

W dużej przewadze, bo aż siedem do jednego to maty, tylko jeden posiada w sobie drobiny, które tworzą ciekawą taflę na powiece. Nie wspominając o tym jak piękny wydobywa się z niego blask po nałożeniu na mokro - mowa tutaj o bordowym kolorze o numerze 428.

Od początku - to co mnie w nich urzekło to niezwykła pigmentacja - zakochałam się w nich już w samym sklepie. Pierwszy kontakt z nimi w domu jednak nie okazał się tak dobry jakbym się tego spodziewała. Musiałam nauczyć się z nimi współpracować. Praca tymi cieniami polega na dokładaniu koloru w małej ilości. Gdy weźmiemy go za dużo na pędzel niestety mamy szansę na to, że zrobimy sobie plamy na powiece, które będą nie do roztarcia. Nie zrażajcie się więc jeśli i Wam zdarzy się taka wpadka przy ich używaniu. Istotny jest tu więc umiar. 

Cienie nie pylą się bardzo - zauważyłam to w zasadzie tylko przy najjaśniejszym, transferowym cieniu (605). Nie wpływa to na jakość użycia, ponieważ nie ma mowy o osypywaniu się. No chyba, że weźmiemy za dużo koloru na miotełkę ;). Wracając jednak do pylenia - minusem tego faktu jest to, że cień w zastraszającym tempie się kończy - przy połączniu z tym, że używamy go najwięcej - no cóż, niebawem będę musiała kupić kolejny.

Aplikacja: łatwa i przyjemna, gdy opanuje się technikę, o której mówiłam - czyli mniej znaczy lepiej i prościej. Jeśli będziemy się tego trzymać, to piękna chmurka na oku, czy kolorystyczne przejścia nie będą dla Was problemem. Uzyskacie je z łatwością i bądźcie pewne - zrobicie efektowny make up.

Swatche (w kolejności jak w palecie: rząd górny, potem dolny):

  

Cena: 100 zł wraz z paletą magnetyczną! Porównując do Inglota - nie tak dużo, a jakość ta sama, a dla mnie nawet lepsza (Inglot lubił mi się osypać). Mozecie kupić również mniejszą wersję, czyli paletkę z trzema wkładami za 37,50 zł. Co istotne - do paletki można włożyć blistry nie tylko z cieniami, ale i z pomadkami oraz różami.

Dodatkowo zrobiłam dla Was swatche neonowych mocno napigmentowanych matów Paese:


Numery: 650 (tak, to ten sam, co w mojej palecie i kolor wypada na żywo tak jak na tym swatchu - jest neonowym różem), 687, 663, 656

 


Numery: 662,660, 661, 664

Te cienie używane są przeze mnie głównie na mokro, jako geometryczna kreska na górnej powiece. Nie oznacza to, że nie chcą się blendować czy na sucho zanikają. Swatche zrobione są bez żadnej bazy, jednym pociągnięciem palca - a jak widać ich pigment jest niezwykłej jakości. I jak poprzednio opisywane cienie, te również się nie osypują. Trzy z nich znalazły się w mojej pięknej paletce. Kolory, które wybrałam dl siebie - czyli żółty, morski i różowy bardzo skojarzyły mi się z paletą Jeffree Star Beauty Killer i chyba głównie to nakłoniło mnie do ich kupna. Mało jest cieni (a już zwłaszcza za takie pieniądze), które wytrzymywałyby na powiekach cały dzień, dobrze się łączyły, nie zanikały przy nakładaniu kolejnych kolorów, były świetnie napigmentowane, a dodatkowo nie osypywałyby się... No i te kolory. Owszem - Sleek wypuszczał paletki z podobnymi kolorami, ale kto używał kiedyś Sleeka dobrze wie jaką pandę robi pod oczami... ; ) Serdecznie polecam zakup palety!

Jako, że tak długo musieliście czekać na notkę, postanowiłam zrobić dla Was bardzo krótki tutorial mojego jesiennego makijażu paletą Paese (jeśli będziecie zainteresowane listą produktów użytych na twarzy, a także pędzlami, którymi pracowałam piszcie):

1. Na powieki nałóż bazę/korektow (ja niezmiennie używam ten z Catrice), zagruntuj go pudrem. Użyj matowego cienia w kolorze zbliżonym do odcienia Twojej skóry - w moim przypadku jasny beż (605) na całą powiekę ruchomą oraz powyżej załamania (aż po same brwi. Nałóż ten cień również na dolną powiekę mniejszym pędzelkiem.

2. W załamanie powieki dodałam ciemniejszego koloru, który jest chłodnym brązem z domieszką fioletu (672). Tak jak pisałam - dodawałam go stopniowo. Od zewnętrznego kącika oka kierowałam się do środka oka - idąc linią załamania (cień nałożony mniej więcej na 2/3 długości linii powieki). Później rozblendowujemy go ku górze delikatnymi ruchami tworząc chmurkę.

3. Aby zwiększyć intensywność makijażu i pogłębić go trochę, postanowiłam dodać w załamanie bordowy matowy cień (429). Uwaga! Pamietaj, aby nakładać go mniejszym, precezyjniejszym pędzelkiem (najlepiej sprawdzi się ten kuleczkowy). Rozcieram go tak samo jak poprzedni cień - aby cienie dobrze się połączyły wracam do pędzla, którym nakładałam chłodny brąz i bez dodawania koloru - łączę je ze sobą tworząc przejście.

4. Aby makijaż stał się jeszcze bardziej jesienny, postanowiłam na całą ruchomą powiekę dodać bordowy cień z drobinkami (428). Jak uzyskać najlepszy efekt? Oczywiście wklepując go palcami. Użyjcie dwóch poprzednich pędzli bez dobierania cieni - i kolejno poprawcie cień bordowy i później chłodny szary, aby załamanie powieki było dalej widoczne!

5. No i prawie jesteśmy na "finiszu" ;). Nabieramy na mały kuleczkowy pędzelek żółty cień (662) i porządnie go otrzepujemy (nie chcemy przecież żółtych plam) i nakładamy go w załamanie powieki od wewnętznego kącika oka w kierunku chłodnego brązu. Łączymy je ze sobą. Aby przyciemnić trochę zewnętrzny kącik postanowiłam dodać cień w odcieniu ciepłego brązu (604) na ruchomą powiekę (od zewnętrznego kącika oka w kierunku środka, na około 1/3 długości całej powieki - to samo robimy z załamaniem powieki.) Rozblendowuję cień, dokładam również trochę brązu numer jeden i łączę oba kolory w spójną całość, bez wyraźnych linii. Co zrobiłam z dolną powieką? Zaczęłam od nałożenia żółtego cienia od wewnętrznego kącika oka do mniej więcej środka powieki. Od zewnętrznej strony nałożyłam czekoladowy brąz - oba cienie nakładałam małymi kulkami, jak je połączyłam? Za pomocą miotełki i chłodnego brązu. Wytuszuj jeszcze rzęsy i zrób kreskę! Jesteś gotowa ;)

6. Punkt szósty nie nalezy do tych obowiązkowych - ale niewątpliwe sprawia, że makijaż staje się jeszcze piękniejszy. Co zrobiłam? Na środek powieki wklepałam mineralny sypki puder brązujący o nazwie Słońce Egiptu marki Paese. Przy używaniu tego produktu bądźcie jednak ostrożne - łatwo z nim przesadzić, ale jest cudowny - bo do wszystkiego ;). W wewnętrzne kąciki oczu dodałam rozświetlacz no i oczywiście dokleiłam rzęsy.


Chwalcie się Waszymi jesiennymi inspiracjami w makijażu!

piątek, 9 września 2016

Rzęsy z Ali ;)

Cześć Kochani!

Dziś obiecana recenzja rzęs z aliexpress. Słowem wstępu - długo była tu znów cisza, ale to ze względu na moją zmianę pracy, układanie grafiku i dodatkowo podpasowanie sobie jazd z kursu na prawo jazdy. Teraz już oficjalnie mogę powiedzieć, że dołączyłam do grona wizażystów marki Paese ; ). Serdecznie zapraszam do Supersamu w Katowicach na wszelkie usługi beauty - począwszy od makijażu a skończywszy na paznokietkach. Oczywiście zapisy na makijaż prywatnie do mnie nadal są aktualne i najlepiej robić to za pośrednictwem mojego fanpage'a na Facebooku (znajdziecie go pod nazwą Freak Kosmetyczny).



Kończąc ten przydługi wstęp przechodzę do rzeczy: rzęsy, które recenzuję pochodzą z tej aukcji:
http://pl.aliexpress.com/item/10-Pairs-Makeup-Beauty-False-Eyelashes-Extension-Long-Thick-Cross-Eye-Lashes/32326808779.html?spm=2114.13010608.0.91.qvXAB6

Ich nazwa to: 49QL, a wymiary: 12 mm. Standardowo są przydługie i koniecznie trzeba je skracać - no chyba, że ktoś ma ogromne oczyska. Przycinanie niestety nie jest tak proste, ponieważ pasek nie składa się z oddzielnych kępek, a rzęsy nachodzą jedna na drugą i dosyć łatwo możemy je zniszczyć. Pasek stworzony jest z czarnego sznurka! Zastrzeżenia? Tak - do nowej wersji kleju Duo (przeźroczystego). W Inglocie powiedziano mi, że skład się nie zmienił, a jedynie forma nakładania. Różnica jest taka, że teraz dostajemy klej z aplikatorem - pędzelkiem. Niestety pierwsze co zauważyłam, to to, że zdecydowanie dłużej wysycha i według mnie - gorzej klei. Nie wiem o co chodzi, może jeszcze go rozpracuję, ale póki co okropnie mnie denerwuje... Podobno też od teraz tylko taka forma będzie dostępna na rynku. Niby ułatwienie, ale z drugiej strony znowu rozwiązanie jest mniej higieniczne. Gorzej też czyści mi się z niego rzęsy. No ale... Będę jeszcze go testowała, być może potrzebuję do niego trochę wprawy ;).


A rzęsy? Są... Niezniszczalne i piękne. Dają bardzo naturalny efekt, na pewno nie są dramatyczne. Dobrze przyklejone po chwili nie są w ogóle wyczuwalne na oczach - nawet noszone cały dzień. Jestem w nich zakochana, bo nadają się i na wyjścia i na co dzień. Mądra ja wybrałam się w nich (i w konkretnym makeupie) do... Jump City. Nie przypuszczałam, że tak się zmęczę i spocę ;), a już tym bardziej nie podejrzewałam, że trzy razy przejadę twarzą przez kilka trampolin. W zasadzie nie przejechałam - wbiłam się w nie twarzą (tak, zostawiłam na nich swoje odbicie - nie, więcej nie pójdę tam w makijażu!). I wiecie co? Rzęsy nie odpadły, nie połamały się, nie odkleiły w żadnym miejscu i wyglądały idealnie! Żałuję, że nie zrobiłam zdjęć po tym wycisku... Wytrzymały nie tylko upadki, ale i śmiech do rozpuku i łzy bólu, no i oczywiście pot. Kilka dni później kleiłam je mojej mamie na garden party. Tego dnia wychodziłam rano do pracy, więc rzęsy zakładałam jej już o 7 rano, ściągnęła je dopiero o 2 w nocy. Dały radę!




Czy polecam? Z całego serca. Zwłaszcza, że za 10 par dajemy około 5 zł (wszystko zależy od kursu dolara). Poza aliexpress nigdzie nie dostaniecie tylu pięknych par rzęs w takiej cenie. A dodajmy do tego, że nie są one jednorazowego użytku.


Na powyższym zdjęciu najlepiej widać, że rzęsy wyglądają dosyć naturalne - wcześniejsze były robione sporym zoomem ;).

Nie zapowiadam co za chwilę pojawi się na blogu - chciałabym zrecenzować dla Was paletę cieni Paese, którą jakiś czas temu prezentowałam i tutaj i na Instagramie, ale możliwe, że wcześniej pojawi się zupełnie inny post - mam nadzieję równie potrzebny i inspirujący dla Was.


Kilka osób pytało się mnie w ostatnim czasie jak maluję brwi, jak to robić i czym - macie ochotę na instruktaż?

sobota, 27 sierpnia 2016

Poradnik: Konturowanie twarzy od podstaw


Cześć wszystkim ; )! Wracam do Was z obiecanym postem o konturowaniu. Na początek chciałabym Wam dać kilka rad, które pomogą Wam w nie tak trudnym udoskonalaniu twarzy. Przede wszystkim na konturowanie składa się zaznaczanie kości policzkowych, modelowanie czoła, nosa, uwypuklanie ust, podkreślanie kości żuchwy. Nie będę wspominała o upiększaniu biustu itp.. Dziś zajmę się jedynie twarzą! Ważne abyście pamiętały, że konturowanie to nie tylko bronzer. W jego skład wchodzi również róż, korektory różnego koloru, rozświetlacz. Uważam także, że tzw. strobbing, czyli mocne pudrowanie twarzy, aby uwypuklić pewne miejsca dobrze łączy się ze standardowym konturowaniem. Powyżej przedstawiam Wam pełen zestaw pędzli, których używam do mocnego okolicznościowego konturowania. Są tam i kulki i pędzle płaskie - ale zbite, a także te ścięte po skosie. Dla mnie niezbędnym elementem przy konturowaniu na mokro jest także Beauty Blender - efekt staje się bardziej naturalny i rozmyty. 
Oczywiście - uprzedzając pytania - to nie jest mój typowy dzienny makijaż. Z reguły decyduję się na jedną z opcji - konturowanie na mokro lub sucho. W poście przedstawiam Wam wersję podwojoną, aby wszystko było lepiej zaznaczone. Dzięki temu makijaż jest także bardziej trwały. No to zaczynamy ;)


Jak widać na załączonym obrazku - mój bronzer jest na wykończeniu. Jednak następnym razem zdecyduję się na ciemniejszy odcień. Poza tymi produktami bardzo istotny w czyszczeniu twarzy jest dla mnie puder - ja używam tego z Eco Cery - ryżowy lub bambusowy - na przemian. Używajcie do konturowania produktów jakich tylko chcecie. Na początek radzę jednak używać tego z Kobo - jest dobrze napigmentowany, jednak nie na tyle, aby zrobić sobie plamy nie do roztarcia. Jest po prostu przyjemny w użyciu. Ważna uwaga: bronzer i puder brązujący to nie to samo! Wasz bronzer powinien mieć odcień brązu zmieszanego z szarością. W żadnym razie nie powinien być rudy, prawie czerwonawy lub czekoladowy (chyba, że macie ciemniejszą skórę - wtedy dobrze jest szukać czekoladowych odcieni z odrobiną szarości). Natomiast pudry brązujące maja na celu przybrązowić twarz - nadać im koloru. I tylko tyle. I nie radzę ich używać będąc bardzo bladym ; ). Wracając jeszcze do ogólnego konturowania - nie musicie używać wszystkich produktów - znam sporo osób, które na przykład nie lubią różu. Przejdźmy już do właściwej części posta.


Zaczynam od mieszania na pędzlu dwóch odcieni korektorów do konturowania z Kobo. Nakładam je najpierw na linię pod kościami policzkowymi tworząc półkole w kierunku ust. Zaczynam od ucha! To bardzo ważne, żeby linia nie zaczynała się kilka centymetrów od uszu! Tam też daję największe nasilenie koloru - resztką produktu wyciągam linię układającą się - jak pisałam - w półkole. Dla ułatwienia zróbcie tak zwanego dziubka i prowadźcie linię po tej, która staje się wtedy widoczna (niestety nie na każdej twarzy widać zarys pod kością policzkową, zwłaszcza przy okrągłych twarzach).


Kolejnym krokiem jest nałożenie tej samej mieszanki na czoło, a później na nos. Jeśli o czoło chodzi - moje jest wysokie, dlatego nakładam dość sporo bronzera na górną partię czoła (ważne - aż od linii włosów). Jeśli Wasze czoło jest szerokie - nałóżcie bronzer na skronie  od góry czoła do mniej więcej połowy oka. Nos konturuję za pomocą małego pędzelka do aplikacji eyelinera ;). Zaznaczam go bronzerem w miejsca, które chcę wyszczuplić i zatuszować małe wzniesienie (powstałe na skutek gry w tenisa... ;D). Na zdjęciu widać również nałożony bronzer pod usta, aby optycznie wydawały się pełniejsze.



Na tych zdjęciach macie śmieszną twarz w ciapki ; ). Pokazuję również jak zaznaczyłam linię żuchwy. Trochę grubsza kreską zaznaczyłam miejsce, którego optycznie chcę się pozbyć (magia bez operacji ;))


Na lewym zdjęciu za pomocą Beauty Blendera rozblendowalam linię pod kością policzkową. Nie przejmujcie się, że wyjedziecie za bardzo w dół. Jak widzicie ja też poprawiłam to dokładając jasny korektor z tej samej czwórki Kobo (stąd ta ostra linia między ciemniejszym i jaśniejszym kolorem). Co ważne - starajcie się blendować kolistymi ruchami w kierunku góry - nigdy nie dołu. Jak to robić? Najlepiej według mnie gąbeczką. Wklepujcie produkt tak długo, aż uznacie, że jest roztarty. Po praqwej stronie rozblendowałam zarówno brązer jak i jaśniejszy korektor - jak widzicie, wszystko ładnie i delikatnie przechodzi.


Na koniec mojego konturowania na mokro dodaję jasny korektor z czwórki Kobo na miejsca, które chcę uwypuklić - czyli broda, czubek nosa, górna partia nosa i środek czoła. Ponownie wszystko blenduję. Na poniższym zdjęciu efekt po liftingu mokrymi produktami ;)


Kolejnym etapem jest suchy bronzer - po pierwszy po to, aby na wielkie wyjścia utrwalić mokry produkt, a po drugie po to, aby jeszcze bardziej pogłębić konturowanie. Jak pisałam - możecie pominąć ten krok, lub wykonać jedynie tą czynność. Przed nałożeniem bronzera pudruję całą twarz z pominięciem miejsc, które mają na sobie ciemny mokry korektor Kobo.



Po lewej stronie kuleczkowym pędzlem z Hakuro zaznaczam linię pod kością policzkową. Dokładnie ta sama zasada - najwięcej produktu przy uchu i co raz mniej wraz z kierowaniem się do środka twarzy. Również wszystko blenduję za pomocą kolistych ruchów skierowanych ku górze. Na zdjęciu po prawej stronie nakładam róż. Jedynie odrobinę na moje "pucka" ; ) i tylko tam. Nadmiar produktu oczywiście otrzepuję z pędzla (w przypadku bronzera z Kobo nie jest to potrzebne - nie zrobicie sobie plam) - jak nakładam? Najpierw przykładam pędzel do twarzy i takimi ruchami od policzek kieruje się w zewnętrzną stronę twarzy (nie za daleko! To nadal mają być tylko policzki, a raczej najbardziej wydatne ich miejsca). Na koniec Od wewnątrz do zewnątrz resztą produktu przeciągam pędzlem. Lubię po tej czynności wziąć czysty pędzel pudru (lub dobrze wytrzepany z tegoż produktu) i ponownie kolistymi ruchami - nie za mocnymi - zmieszać bronzer z różem, aby przypadkiem nie było żadnych ostrych linii. Tym samym pędzlem, którym nakładałam róż nakładam rozświetlacz. Robię to bokiem pędzelka i nakładam bardzo małą ilość. Prawie żadną! Rozprowadzam go na szczyty kości policzkowej. Nie lubię mocnego błysku - subtelny mi wystarcza ; ). Później biorę malutki pędzel kuleczkę - taki, którym nakładamy cienie na dolną powiekę i zaznaczam łuk nad ustami - znowu dla ich powiększenia i uwypuklenia. Na koniec tym samym narzędziem (jak to strasznie brzmi) dodaję rozświetlacz na sam czubek nosa. Robię nim w zasadzie kółeczko.


Konturowanie skończone. Jak widzicie - makijaż może zastępować bolesne operacje plastyczne. I pozwala nam się ciągle zmieniać. Na powyższych fotografiach możecie po raz kolejny zauważyć jak zmienia się look przez dodanie szminki. Mam nadzieję, że post okaże się przydatny!

Następnym razem porozmawiamy o sztucznych rzęsach prosto z Chin :)