sobota, 27 sierpnia 2016

Poradnik: Konturowanie twarzy od podstaw


Cześć wszystkim ; )! Wracam do Was z obiecanym postem o konturowaniu. Na początek chciałabym Wam dać kilka rad, które pomogą Wam w nie tak trudnym udoskonalaniu twarzy. Przede wszystkim na konturowanie składa się zaznaczanie kości policzkowych, modelowanie czoła, nosa, uwypuklanie ust, podkreślanie kości żuchwy. Nie będę wspominała o upiększaniu biustu itp.. Dziś zajmę się jedynie twarzą! Ważne abyście pamiętały, że konturowanie to nie tylko bronzer. W jego skład wchodzi również róż, korektory różnego koloru, rozświetlacz. Uważam także, że tzw. strobbing, czyli mocne pudrowanie twarzy, aby uwypuklić pewne miejsca dobrze łączy się ze standardowym konturowaniem. Powyżej przedstawiam Wam pełen zestaw pędzli, których używam do mocnego okolicznościowego konturowania. Są tam i kulki i pędzle płaskie - ale zbite, a także te ścięte po skosie. Dla mnie niezbędnym elementem przy konturowaniu na mokro jest także Beauty Blender - efekt staje się bardziej naturalny i rozmyty. 
Oczywiście - uprzedzając pytania - to nie jest mój typowy dzienny makijaż. Z reguły decyduję się na jedną z opcji - konturowanie na mokro lub sucho. W poście przedstawiam Wam wersję podwojoną, aby wszystko było lepiej zaznaczone. Dzięki temu makijaż jest także bardziej trwały. No to zaczynamy ;)


Jak widać na załączonym obrazku - mój bronzer jest na wykończeniu. Jednak następnym razem zdecyduję się na ciemniejszy odcień. Poza tymi produktami bardzo istotny w czyszczeniu twarzy jest dla mnie puder - ja używam tego z Eco Cery - ryżowy lub bambusowy - na przemian. Używajcie do konturowania produktów jakich tylko chcecie. Na początek radzę jednak używać tego z Kobo - jest dobrze napigmentowany, jednak nie na tyle, aby zrobić sobie plamy nie do roztarcia. Jest po prostu przyjemny w użyciu. Ważna uwaga: bronzer i puder brązujący to nie to samo! Wasz bronzer powinien mieć odcień brązu zmieszanego z szarością. W żadnym razie nie powinien być rudy, prawie czerwonawy lub czekoladowy (chyba, że macie ciemniejszą skórę - wtedy dobrze jest szukać czekoladowych odcieni z odrobiną szarości). Natomiast pudry brązujące maja na celu przybrązowić twarz - nadać im koloru. I tylko tyle. I nie radzę ich używać będąc bardzo bladym ; ). Wracając jeszcze do ogólnego konturowania - nie musicie używać wszystkich produktów - znam sporo osób, które na przykład nie lubią różu. Przejdźmy już do właściwej części posta.


Zaczynam od mieszania na pędzlu dwóch odcieni korektorów do konturowania z Kobo. Nakładam je najpierw na linię pod kościami policzkowymi tworząc półkole w kierunku ust. Zaczynam od ucha! To bardzo ważne, żeby linia nie zaczynała się kilka centymetrów od uszu! Tam też daję największe nasilenie koloru - resztką produktu wyciągam linię układającą się - jak pisałam - w półkole. Dla ułatwienia zróbcie tak zwanego dziubka i prowadźcie linię po tej, która staje się wtedy widoczna (niestety nie na każdej twarzy widać zarys pod kością policzkową, zwłaszcza przy okrągłych twarzach).


Kolejnym krokiem jest nałożenie tej samej mieszanki na czoło, a później na nos. Jeśli o czoło chodzi - moje jest wysokie, dlatego nakładam dość sporo bronzera na górną partię czoła (ważne - aż od linii włosów). Jeśli Wasze czoło jest szerokie - nałóżcie bronzer na skronie  od góry czoła do mniej więcej połowy oka. Nos konturuję za pomocą małego pędzelka do aplikacji eyelinera ;). Zaznaczam go bronzerem w miejsca, które chcę wyszczuplić i zatuszować małe wzniesienie (powstałe na skutek gry w tenisa... ;D). Na zdjęciu widać również nałożony bronzer pod usta, aby optycznie wydawały się pełniejsze.



Na tych zdjęciach macie śmieszną twarz w ciapki ; ). Pokazuję również jak zaznaczyłam linię żuchwy. Trochę grubsza kreską zaznaczyłam miejsce, którego optycznie chcę się pozbyć (magia bez operacji ;))


Na lewym zdjęciu za pomocą Beauty Blendera rozblendowalam linię pod kością policzkową. Nie przejmujcie się, że wyjedziecie za bardzo w dół. Jak widzicie ja też poprawiłam to dokładając jasny korektor z tej samej czwórki Kobo (stąd ta ostra linia między ciemniejszym i jaśniejszym kolorem). Co ważne - starajcie się blendować kolistymi ruchami w kierunku góry - nigdy nie dołu. Jak to robić? Najlepiej według mnie gąbeczką. Wklepujcie produkt tak długo, aż uznacie, że jest roztarty. Po praqwej stronie rozblendowałam zarówno brązer jak i jaśniejszy korektor - jak widzicie, wszystko ładnie i delikatnie przechodzi.


Na koniec mojego konturowania na mokro dodaję jasny korektor z czwórki Kobo na miejsca, które chcę uwypuklić - czyli broda, czubek nosa, górna partia nosa i środek czoła. Ponownie wszystko blenduję. Na poniższym zdjęciu efekt po liftingu mokrymi produktami ;)


Kolejnym etapem jest suchy bronzer - po pierwszy po to, aby na wielkie wyjścia utrwalić mokry produkt, a po drugie po to, aby jeszcze bardziej pogłębić konturowanie. Jak pisałam - możecie pominąć ten krok, lub wykonać jedynie tą czynność. Przed nałożeniem bronzera pudruję całą twarz z pominięciem miejsc, które mają na sobie ciemny mokry korektor Kobo.



Po lewej stronie kuleczkowym pędzlem z Hakuro zaznaczam linię pod kością policzkową. Dokładnie ta sama zasada - najwięcej produktu przy uchu i co raz mniej wraz z kierowaniem się do środka twarzy. Również wszystko blenduję za pomocą kolistych ruchów skierowanych ku górze. Na zdjęciu po prawej stronie nakładam róż. Jedynie odrobinę na moje "pucka" ; ) i tylko tam. Nadmiar produktu oczywiście otrzepuję z pędzla (w przypadku bronzera z Kobo nie jest to potrzebne - nie zrobicie sobie plam) - jak nakładam? Najpierw przykładam pędzel do twarzy i takimi ruchami od policzek kieruje się w zewnętrzną stronę twarzy (nie za daleko! To nadal mają być tylko policzki, a raczej najbardziej wydatne ich miejsca). Na koniec Od wewnątrz do zewnątrz resztą produktu przeciągam pędzlem. Lubię po tej czynności wziąć czysty pędzel pudru (lub dobrze wytrzepany z tegoż produktu) i ponownie kolistymi ruchami - nie za mocnymi - zmieszać bronzer z różem, aby przypadkiem nie było żadnych ostrych linii. Tym samym pędzlem, którym nakładałam róż nakładam rozświetlacz. Robię to bokiem pędzelka i nakładam bardzo małą ilość. Prawie żadną! Rozprowadzam go na szczyty kości policzkowej. Nie lubię mocnego błysku - subtelny mi wystarcza ; ). Później biorę malutki pędzel kuleczkę - taki, którym nakładamy cienie na dolną powiekę i zaznaczam łuk nad ustami - znowu dla ich powiększenia i uwypuklenia. Na koniec tym samym narzędziem (jak to strasznie brzmi) dodaję rozświetlacz na sam czubek nosa. Robię nim w zasadzie kółeczko.


Konturowanie skończone. Jak widzicie - makijaż może zastępować bolesne operacje plastyczne. I pozwala nam się ciągle zmieniać. Na powyższych fotografiach możecie po raz kolejny zauważyć jak zmienia się look przez dodanie szminki. Mam nadzieję, że post okaże się przydatny!

Następnym razem porozmawiamy o sztucznych rzęsach prosto z Chin :)



piątek, 19 sierpnia 2016

Recenzja podkładów marki Paese

W dzisiejszym poście zrecenzuję Wam trzy podkłady marki Paese. W ostatnich dniach udałam się na poszukiwania głównie cieni do powiek, jednak wpadając do sklepu Paese przypomniałam sobie, że jesień się zbliża i wypadałoby pomóc Wam w wyborze fajnych podkładów. Poprosiłam o próbki produktów (Wam polecam robić to samo - zwłaszcza jeśli produkty nie należą do najtańszych jak choćby te z MAC Cosmetics) i rozpoczęłam testy.

Pora przedstawić Wam bohaterów tego wpisu:




1. MATTE PERFECTION (jest to nowa wersja specjalistycznego podkładu matującego. Zmieniła się jedynie nazwa i opakowanie). Cena: 45 zł. Co mówi producentPodkład o pudrowym, aksamitnym wykończeniu i mocnym efekcie krycia dedykowany cerze mieszanej i tłustej. Nie podkreśla rozszerzonych porów, nie przesusza skóry, znakomicie się z nią stapia. Mikrogąbeczki matujące absorbują nadmiar sebum, a witamina E i kwas hialuronowy zapewniają odpowiednie nawilżenie.

Zdjęcia podkładów pochodzą ze strony www.sklep.paese.pl







2. LONG COVER. Cena: 37 zł. Co mówi producentPodkład kryjący o przedłużonej trwałości, przeznaczony do cery suchej, normalnej, naczynkowej. Kremowa konsystencja doskonale ujednolica kolor skóry i ukrywa wszelkie niedoskonałości cery. Jego długotrwałe działanie sprawia, że twarz wygląda świeżo i promiennie przez cały dzień bez konieczności poprawek. Pielęgnuje, nawilża i łagodzi podrażnienia. Nie pozostawia śladów na ubraniach.

Zdjęcia podkładów pochodzą ze strony www.sklep.paese.pl









3. LIQUID POWDER DOUBLE SKIN MATT. Cena: 69 zł. Co mówi producent: Matujący podkład dla cery tłustej i mieszanej. Absorbuje nadmiar sebum, tworząc na powierzchni twarzy delikatny, matowy film, pozostawiając jedwabiste odczucie na skórze. Specjalnie rozdrobnione pigmenty zapewniają jednolity, naturalny kolor. Nie osadza się w bruzdach i zmarszczkach. Optycznie wygładza zmarszczki. Zawarte w składzie witaminy A, C, E i F odżywiają delikatną skórę twarzy. Zapewnia efekt „non-transfer".

Zdjęcia podkładów pochodzą ze strony www.sklep.paese.pl








Przejdźmy do gwoździa programu! Czyli do tego jak te podkłady sprawdzają się naprawdę i jak wyglądają na mojej mieszanej cerze (dużo drastycznych zdjęć no make up ;D).

1. Pod lupę weźmy najpierw Matte Perfection. Podkład ten kusił mnie od dłuższego czasu, bo jak już wiecie (lub też nie) uwielbiam matowe wykończenia. Może Was przerazić jego konsystencja, ponieważ  jest to naprawdę zbita masa, bałam się, że będzie przypominać plastelinę. Nie jest tak do końca - choć ma przerażającą szpachlę w opakowaniu (makijaż tym cudem może być więc prawdziwym szpachlowaniem ;)) - to bardziej przypomina mus. Rozprowadza się w zasadzie jak masełko. Bardzo przyjemne uczucie na twarzy. Pierwsze wrażenie po nałożeniu? Wow! Kolor świetny, wpadający w żółte tony, jasny - pasujący do mnie. Całkiem niezłe krycie no i matowe wykończenie. Gdy przyjrzałam się bliżej było trochę gorzej - podkład delikatnie był widoczny na twarzy. Nie jakoś bardzo, ale ja go widziałam. Więc nie zgodzę się, że stapia się ze skórą. W każdym razie pudrowe wykończenie to nie był mit. Ja jednak nie wyobrażam sobie nie przypudrowania jakiegokolwiek podkładu. Cała reszta produktów, które nałożyłam do makijażu dobrze rozprowadzała się po podkładzie. Nie robiły się żadne prześwity, dziury, nie przemieszczał się. 


Z lewej strony no make up, z prawej z podkładem

Na zdjęciu poniżej po prawej stronie jestem po całodziennym noszeniu makijażu - specjalnie wstawałam do testów w okolicach godziny 8 rano i ścierałam go około godziny 23. Wszystko po to, aby recenzja była jak najbardziej rzetelna i sprawiedliwa dla wszystkich podkładów. Według mnie wypada wieczorem nadal dobrze. Utrzymał się nieźle bez efektu świecenia.
Z lewej z makijażem, z prawej po całym ciężkim dniu ; )

Jednak... Jako, że tak się nim zachwyciłam to postanowiłam dzisiaj nałożyć go po raz kolejny. Dramat. Mówię Wam! Faktycznie moja cera przez ostatnie dni trochę się pogorszyła, ponieważ jestem w tych uroczych kobiecych dniach... Podkład podkreślił każdy możliwy rozszerzony por na moim nosie, powłaził w nie i cudnie robił ciasteczko... A suche skórki? dopiero on pozwolił mi odkryć, że je mam. Serio... Nie widziałam ich dopóki go nie nałożyłam. Faktycznie miałam kilku nieprzyjaciół wągrów na brodzie, których się pozbyłam, ale nie było po nich śladów. Odkryłam, że jednak są. O dziwo z daleka ten podkład nadal prezentuje się dobrze, a czerwone ślady zakrywa wręcz idealnie. Czy polecam? Mimo wszystko tak, ale tylko dla osób o tłustej cerze! Nie polecam tym, które mają rozszerzone pory, zmiany potrądzikowe, czy suche skórki. Według mnie będzie też bardzo dobrze się sprawdzał przy sesjach zdjęciowych.

2. Long Cover... Tutaj brakuje mi słów. Tak bardzo zły jest dla mnie ten podkład. Po pierwsze - jasny kolor wpada w kolor świnkowy. Po drugie - nie kryje, w ogóle nie kryje. Nic, a nic. Podkreśla raczej wszystkie zmiany, grysik, wszystko. Świeci się niemiłosiernie. Zresztą same zobaczcie na zdjęciach. Wyglądam lepiej bez podkładu ;D - to w sumie jest pocieszające. Na pewno nawilża, tego nie mogę mu odmówić.


Po lewej bez makijażu, po prawej z podkładem

Nie chcę się o nim rozpisywać. U mnie się nie sprawdził, ale osoby z bardzo suchą skóra powinny być zadowolone. Nie wiem czy pielęgnuje, bo za krótko go używałam i nigdy do niego nie wrócę. Bardzo nie lubię takiego błysku na twarzy. Musiałam się trochę namęczyć żeby trochę naprawić efekt końcowy ;).


W zrobionym świeżo makijażu także zauważalny jest błysk, ale zdjęcie z prawej mówi wszystko...

Pod koniec dnia trochę się pościerał. Zauważyłam kilka prześwitów... Świecił się jak... Okropnie się świecił. Efekt trochę podobny do tego, co na mojej twarzy robi Loreal True Match. Nie mówię jednak, że to definitywnie zły produkt, ale nie nadaje się on do cery tłustej czy mieszanej. Muszę jeszcze dodać, że jest najmniej wydajny ze wszystkich przedstawianych dziś podkładów i bardzo wodnisty.

3. Ostatni już dziś gwiazdor to Liquid Powder Double Skin Matt. Oczywiście wybrałam wersję matową, bo nie byłabym sobą (gdy byłabym inna jak mówią niektóre hitowe dziary) wybierając opcję nawilżającą. Nie byłam do niego przekonana - być może dlatego, że nie ufam nowością. Jednak... Zobaczcie sami:


Opcja bez i z fluidem. Ostrzegałam wcześniej, że trochę tego będzie ; )

Fajny, nie płaski mat. Naprawdę dobre krycie. No i kolor. Kolor jest bardzo jasny, żółty, bez odrobiny świnki Pigi! Pięknie wyrównał koloryt, pokrył co trzeba, nie zrobił maski. Dla mnie jest hitowym produktem. Cieszę się, że jednak wzięłam go do testowania. NAJLEPSZY! I faktycznie tak jak mówi producent pozostawia jedwabistą powłokę na skórze. Rozprowadza się najlepiej z całej trójki. Konsystencja jest podobna do większości znanych podkładów. Nie zauważyłam żeby jakoś specjalnie właził w załamania, tworzył brzydki efekt - nic z tych rzeczy. Nie ciemnieje na skórze - przynajmniej nie zauważyłam tego.


Wykończony make up i przy okazji testowanie moich nowych cieni również z Paese oraz podkład wieczorową porą

Jeśli chodzi o koniec dnia - owszem na zdjęciu z fleszem widać, że świecę się na czole i przy skrzydełkach nosa. Nie jest to jednak tak "wyrazisty efekt" jak w przypadku Long Cover. Nie ma siły na takie rzeczy - podkład miałam od rana, było gorąco, byłam także w pracy (gdzie są dosyć ostre lampy). Uważam, że przeszedł test na 100%. Nie wiem jak z tym nie brudzeniem ubrań - takim zapewnieniom nigdy nie ufam. W konsystencji jest bardzo lekki i bardzo wydajny. Wystarczy odrobina na pokrycie całej twarzy. Można nim budować krycie. Jest zdecydowanie większym coverem niż Long Cover. I na pewno dłużej wygląda ładnie. Myślę, ze przez to, że jest to delikatnie nawilżający podkład to na zdjęciu widać błysk (ale również dzięki temu mat nie jest płaski!). W rzeczywistości był on w zasadzie niezauważalny. I co ważne - nie zważył się.


Zdjęcia podkładów pochodzą ze strony www.sklep.paese.pl

Podsumowując: Najlepszy dla mnie jest LIQUID POWDER DOUBLE SKIN MATT. Wygrał ze wszystkimi i stał się moim nowym ulubieńcem. Na pewno kupię całą buteleczkę. Na drugim miejscu plasuje się Matte Perfection co do którego wciąż mam mieszane uczucia. Long Cover to najsłabsza propozycja marki Paese. Jeśli któryś Was zachęcił to zapraszam na stoiska Paese. Do niedzieli jest promocja na kosmetyki kolorowe i pielęgnacyjne -40%. Paletę cieni, którą pokazywałam Wam na Instagramie również kupiłam w promocyjnej cenie 100 zł (palety objęte są inną promocją niż reszta kosmetyków). Ważna informacja: wszystkie podkłady nakładałam za pomocą pędzla i na koniec doklepywałam je Beauty Blenderem - wszystko po to, żeby było sprawiedliwie. Używałam pod spodem nie kolidującego z żadnym z nich zwykłego kremu z Ziaji i bazy z Kobo. Jak tak patrze na te zdjęcia to nasuwają mi się dwie kwestie: po pierwsze - Matte Perfection to niezły photoshop w kremie. A dwa: jak brwi zmieniają człowieka... ; D

Już niedlugo poradnik konturowania a'la Meffy, nie Kim Kardashian :).

wtorek, 9 sierpnia 2016

Missha M Perfect Cover B.B Cream + Prostownica Philips Moisture Protect


Nadszedł ten dzień, w którym w końcu piszę dla Was recenzję używanego przeze mnie przez około 3 miesięce koreańskiego BB ;). 
Produkt ten kosztuje 59.90 zł za 50 ml i dostępny jest na stronie www.missha.pl . Mój odcień to 21, dostępny jest jeszcze jaśniejszy kolor o numerze 13. Zastanawiałam się, który będzie dla mnie idealny, ponieważ zawsze, ale to zawsze muszę mieć najjaśniejszy dostępny w liniach kolor, ale trzeba pamiętać, że to jest koreański krem - a jak wiadomo - Koreanki cenią sobie jasną cerę. 21 był strzałem w dziesiątkę - idealnie dopasował się do mojej skóry, choć po wyciśnięciu na dłoń wygląda na lekko szarawy. Bałam się, że moja twarz będzie wyglądała ja cementową ; ) na szczęście nic takiego się nie wydarzyło.
Jeśli chodzi o krycie - nie jest mocne, ale nie należy też do typowych kremów tego typu. Jest niezwykle lekki w konsystencji, ja zazwyczaj nakładam dwie warstwy i nie ma żadnych konsekwencji pod postacią ciasta na twarzy czy też maski. Skóra po nim jest nawilżona, nie jest lepka i wygląda na rozświetloną. Nie jest to jednak tandetny glow ; ). Ja lubię bardziej matowe wykończenie, dlatego zawsze go pudruję, uważam jednak, że nie jest to konieczne. Utrzymuje się spokojnie cały dzień. Bardzo przyjemnie łączy się z innymi produktami - kremowymi i pudrowymi. 

Powyżej na zdjęciu widać efekty bez pudru. Po lewej stronie moja twarz jest kompletnie naga - nie mam wielu niedoskonałości, ale widać zaczerwienienia i nierówny koloryt. Po prawej stronie nałożony jest BB Cream Missha i jak widać kolor został wyrównany, a drobne niedoskonałości przykryte. Wiem, że człowiek bez brwi to kosmita, ale brwi zawsze robię na końcu ; ).

Tutaj nałożyłam już korektor pod oczy, przypudrowałam powieki i wspomniany korektor. Nałożyłam także kremowe produkty do konturowania, które później rozcierałam BeautyBlenderem. Jeśli chodzi o nakładanie BB - najczęściej używam pędzel z Zoevy Deffined Buffer 103, jednak przy drugiej warstwie poprawiam go Beauty Blenderem, ponieważ wtedy najlepiej się wtapia w skórę. BeautyBlender pozwala na delikatniejsze krycie i trochę większy blask - co kto lubi ; )


BB Misshy to idealny produkt na lato - posiada bardzo duży filtr przeciwsłoneczny, który ciężko dostać w innych kosmetykach - jest to aż SPF42 PA+++. Na zdjęciu powyżej przedstawiam dwa makijaże, w których jedyną różnicą są tak naprawdę usta - ale ile to robi! ; ) Po lewej stronie dzienniak, po prawej bardziej wieczorowy make up (choć dla mnie to nadal dzienniak). Trwały, nie zapychający krem, radzący sobie z mniejszymi problemami skórnymi, dobrze wyrównujący koloryt - czego chcieć więcej? Katuję go ostatnio non stop, nawet na większe wyjścia, bo wiem, że mogę na niego zawsze liczyć! W ciągu dnia naprawdę się na roluje, nie spływa, nie robi plam i nie zmienia koloru! W upały wystarczy go po paru godzinach przypudrować i wygląda dalej dobrze ; ). Jego minusem może być dostępność - mało, która z nas lubi kupować podkłady w ciemno, a niestety zdjęcia czasem różnią się od rzeczywistości. Ten kolor polecam dla bledziochów, a czy warty jest swojej ceny? Zdecydowanie, ponieważ jest dobry i wydajny. Poniżej jeszcze jedno zdjęcie - samego koloru BB:

A teraz pora na szybką recenzję prostownicy Philips Moisture Protect. Jej cena waha się od 300 zł do 400 zł. Musiałam koniecznie kupić prostownicę, ponieważ moją trafił po siedmiu latach szlag. Przede wszystkim - nie używam prostownic do prostowania włosów, tylko ewentualnie ich wygładzania i podkręcenia delikatnie grzywki - moje włosy naturalnie są proste (przynajmniej od czasu, w którym ich długość znacznie się powiększyła, gdy miałam włosy do ramion - wywijały się w każdą stronę.). Zachęciły mnie uwalniający się jony, które mają chronić włos, a także piękny design. Prostownica przychodzi do nas w kartonowym opakowaniu wraz z ochronnym etui:
 
Z tyłu etui jest miejsce na zwinięty kabel, który przypina się rzepem. Uwalniane jony lekko wydają dźwięki ; ) Jest to takie jakby iskrzenie. Funkcję tą można wyłączyć. Prostownica posiada trzy regulacje temperatury - 200, 175 i 150. Nagrzewa się niesamowicie szybko - w jedyne piętnaście sekund i nie jest to zakłamanie. Gorzej z jej ochładzaniem - czas jest zdecydowanie dłuższy, dochodzi do 30 minut. Na szczęście nie muszę kombinować, gdzie ją odłożyć - można to zrobić na wspominanym etui. Ja najczęściej pracuje na temperaturze 175.
Dla mnie bardzo istotne było, żeby nie szarpała włosów, nie wyrywała ich i nie paliła. I tutaj też Philips wypada bardzo dobrze. Płytki są ceramiczne, delikatnie się poruszają, sunie po włosach - nie przytrzaskuje ich. Fajnym gadżetem jest zatrzask na końcu prostownicy, który blokuje ją w zamkniętej pozycji. Dzięki temu nie poparzymy sobie rąk, jeśli przypadkiem dziecko jej wtedy dotknie - też nic się nie stanie. Co do wyglądu - powiedziałabym, że jest biało kremowa z różowymi elementami. Choć powiedziałabym, że te elementy są w popularnym ostatnio Rose Gold odcieniu. Niewątpliwie jest bardzo kobieca i po prostu piękna.


Chciałam pokazać Wam jak działa i do tego testu wykorzystałam moją mamę, której włosy - jak moje dawniej - wywijają się w każdą stronę:
Ich wyprostowanie zajęło mi około dziesięciu minut. Prostownica świetnie nadaje się także do unoszenia od nasady włosów. Czy namawiam do zakupu? Nie koniecznie - na rynku  znajdziecie dużo tańsze prostownicy choćby z Babyliss'y i równie dobre. Ja jestem jednak gadżeciarką, zwracam uwagę na to, jak tego typu rzeczy wyglądają. Lubię też dodatkowe funkcje ; ). Czy jony działają? Mam taką nadzieję ; ) Może to właśnie dzięki nim włosy się nie palą. W każdym razie używanie jej jest samą przyjemnością. Więc jeśli macie więcej pieniążków - to wtedy polecam!