czwartek, 24 marca 2016

6. Recenzja pomadek GR Sheer Shine + makijaż ; )

Dziś dawno obiecany post o szminkach Golden Rose Sheer Shine. Jest to nowość w ofercie GR. Producent obiecuje:
Pomadka o wyjątkowo miękkiej strukturze, zapewniająca transparentne i połyskujące wykończenie. Lekka formuła, wzbogacona o olej arganowy i witaminę E doskonale się rozprowadza i pielęgnuje usta poprawiając ich kondycję. Nawilża i dodaje olśniewającego blasku dzięki zawartości niewyczuwalnych drobinek. Faktor SPF 25 chroni delikatną skórę ust przed negatywnym działaniem promieni słonecznych.
Czy potwierdzam działanie, o którym mówi GR? Zapraszam do czytania ; )

Na wstępie przypomnę, że jestem posiadaczką trzech kolorów z tej serii - 08, 20 i 32, wstawiałam już Wam swatche i zdjęcia samych produktów, ale wkleję je jeszcze raz, żebyście miały wszystko w jednym miejscu:



Dziś nie zajmuję się pomadką z serii Vision Lipstick, ale skoro widzicie ją na zdjęciach to wspomnę jedynie, że jest świetna i wytrzymuje na ustach bardzo długo!

Recenzja:
1. Miękka struktura, transparentne i połyskujące wykończenie - szminka jest dosyć delikatna, kremowa, nie można mówić o twardej i tępej konsystencji. Kolory różnią się od siebie na swatchach i na zdjęciach, które za chwile Wam pokażę (wydaje mi się, że mimo wszystko w "realu" wyglądają lepiej i dokładniej widać różnicę w barwach). Nie jest to pigmentacja WOW i tego po nich absolutnie nie oczekujcie, ponieważ są naprawdę transparentne - trochę błyszczykowe ; ). Jeśli chodzi o wykończenie połyskujące to również zgadzam się - tak faktycznie jest, ale... W mroźniejsze dni nawilżenie i połysk utrzymuje się zdecydowanie krócej niż w dni cieplejsze. Porównując - dziś jest około 10 stopni na dworze, pomadkę mam już 3,5 godziny na ustach i wciąż czuję przyjemne uczucie "poślizgu" ;) - w ogóle się nie starła. Jednak wychodząc na uczelnie wcześnie rano, przy temperaturze minusowej już po godzinie nawilżenia nie było, ale pozostawał delikatny kolor. 

2. Doskonale się rozprowadza i pielęgnuje usta - racja! Tak naprawdę mogę się malować z zamkniętymi oczami tą pomadką i nie potrzebuję żadnego lustra, rozprowadza się równomiernie i szybciutko. Jeśli chodzi o pielęgnację - nie wiem jak sprawdza się u osób, które mają problemy z dużym przesuszeniem ust. U mnie działają rewelacyjnie, bo odżywiły skórę ust po zimie, wydają się nieco pełniejsze i miększe.

3. Niewyczuwalna zawartość drobinek - ja je niestety czuję... Chociaż w sumie nie przeszkadza mi to, ponieważ absolutnie nie widać ich na ustach, tak więc nie bójcie się, że będziecie mieć brokatowe usta.

4. Wielki plus za ochronę na promienie słońca!

Podsumowując: Z całego serca polecam! Zwłaszcza na wiosnę, w której królują delikatne, promienne i dziewczęce looki. Nie zawiedziecie się, jeśli poszukujecie produktu, który jest "łatwy w obsłudze", daje delikatny blask i kolor, a także jest długotrwały. Naprawdę jedynym minusem jest trwałość na mrozie, mógłby też odrobinę bardziej błyszczeć - w stylu właśnie olejku. A właśnie, jeśli już jesteśmy przy olejkach - poza kilkoma drobinkami czuję właśnie jakbym nałożyła sobie olej kokosowy na usta. Jeśli chodzi o zapach - w ogóle go nie wyczuwam. Opakowanie, jak już wiecie - według mnie jest przeboskie! Daję 4.5/5 gwiazdek, chociaż... Za tą cenę (około 14 zł) mogę postawić nawet 5!

 Golden Rose Sheer Shine 08

 Golden Rose Sheer Shine 20

Golden Rose Sheer Shine 32

Tak prezentują się wszystkie trzy kolory, które posiadam. Czy kupię następne? Na pewno! A Wy polujecie na jakieś kosmetyki GR, może coś z nowości? Ja powoli przymierzam się do zakupu tych płynnych matowych pomadek - może te nie będą tak beznadziejne jak te z MUR? Poza tym koniecznie muszę kupić pisak do brwi GR... Zbankrutuję ; )

A teraz zapraszam Was na obejrzenie mojego dzisiejszego makijażu - rolę główną grają oczy, których cieniowanie w całości wykonane jest paletką Sleek I-Divine Ultra Matts  V2:







Jak widzicie na załączonym obrazku - prawie nie posiadam brwi, a najbujniejsze są na samym początku... ; ) Taki mój ciężki los, bez domalowania ich ani rusz. I nie ma tu mowy o dorysowywaniu pojedynczych brakujących włosków... Brakuje mi włosków w ogóle! Ale do rzeczy - poniżej przedstawię Wam listę produktów, którymi wykonałam cały ten makijaż, a teraz szczegółowo i krótko o samym oku:
1. Cień pierwszy Dune został użyty na całą powieką jako cień bazowy - roztarłam go solidnie ku górze
2. Cień drugi Flesh - posłużył za przyciemnienie załamania powieki, również roztarty ku górze
3. Cień trzeci Maple - mój ulubiony - również trafił w załamanie powieki, rozcierany bardziej na boki i tylko delikatnie ku górze
4. Cień czwarty Villan - umieściłam w załamaniu oka, ale jedynie w zewnętrznym kąciku, rozcierałam jedynie trochę na boki, aby kolory się przenikały
5. Cień piąty Paper Bag - kolejny ulubieniec - posłużył jako ostateczny przyciemniacz załamania, poprowadzony bardzo delikatną kreską, prawie w ogóle nie rozcierany. Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię przyciemniać załamanie powieki nie róbcie tego, jeśli macie bardzo wklęsłe oczka ; ))
6. Cień szósty Pillow Talk - służył do podkreślenia łuku brwiowego.
Na dolną powiekę użyłam odrobinę Paper Bag, kreskę wykonałam linerem do brwi Catrice.


Do makijażu wykorzystałam:

TWARZ:
- żel + tonik + krem pod makijaż - ZIAJA seria LIŚCIE MANUKA
- baza pod makijaż - KOBO PROFESSIONAL Smooth Make-Up Base
- podkład - CATRICE All Matt plus (010 Light Beige)
- korektor pod oczy - LOREAL Lumi Magique (2 Medium)
- puder sypki - ECOCERA Rice Powder
- puder do konturowania - KOBO PROFESSIONAL Matt Bronzing & Contouring Powder (308 Sahara Sand)
- róż - DEBBY Blush Experience Matt Finish (01 Peach)
- rozświetlacz - MAKEUP REVOLUTION Ultra Sculpt & Contour Kit (Ultra Fair C01)

OCZY:
- korektor dla wyrównania koloru - ASTOR Perfect Stay (pojęcia nie mam w jakim kolorze, na pewno najjaśniejszy - nadaje się do tego świetnie!)
- baza pod cienie - ARTDECO Eyeshadow Base (35V)
- paleta cieni SLEEK I-Divine Ultra Matts V2
- liner CATRICE Longlasting Brow Definer (040 Brow'dly Presents...)
- tusz do rzęs - ARTDECO Ultra Effect Mascara (black)

BRWI:
- pisak do brwi - MISSLYN Liquid Eyebrow (pencil 01)
- i kolejny pisak do brwi - CATRICE Longlasting Brow Definer (040 Brow'dly Presents...)

USTA:
- balsam EOS - różowy, truskawkowy, pachnący jak chupa-chups ; )
- pomadka GOLDEN ROSE Sheer Shine (20)

PĘDZLE:
- Hakuro H55
- Hakuro H13
- Hakuro H24
- Hakuro H79
- Hakuro H77
- Donegal (języczkowy, do nakładania cieni, słaby strasznie ; D)
- zalotka DANIELLE
- do rozczesywania brwi szczoteczka po Vollume Million Lashes LOREAL ; )

+ tak, nie wychodzę dziś z domu, stąd outfit sponsorowany przez Tyskie... ; )

czwartek, 17 marca 2016

Seria TANIE PALETY CIENI: Makeup Revolution I Love Makeup Pink Fizz - RECENZJA


Kochani! Notatki w dalszym ciągu będą pojawiały się w mniejszym natężeniu a to za sprawą badań terenowych, które muszę zrobić w ramach studiów. Jednak do rzeczy... ; )

Postanowiłam recenzować Wam palety cieni niskobudżetowych - wiem, że wiele z Was chciałoby mieć fajny, tani zestaw cieni, który będzie uniwersalny i po prostu dobry. Mam kilka takich, których wciąż uwielbiam używać, a ich cena nie przekroczyła mniej więcej 50 zł i są dobrym pomysłem na zakup zarówno dla początkujących jak i dla tych bardziej wymagających. Serię rozpoczynam od rozsławionej palety firmy Makeup Revolution - Pink Fizz. Jak dobrze wiecie (albo i nie, ale teraz się dowiedziecie ; D) czekoladowe palety Makeup Revolution są "inspirowane" paletkami z Too Faced. Jak to wygląda cenowo? Za Chocolate Bar od Too Faced damy mniej więcej 180 zł, za Pink Fizz (i każdą inną z tej serii firmy MUR) około 40 zł. Co znaczy, że różnica jest ogromna, czy jednak warto oszczędzać? Zapraszam do recenzji!


Paletkę zakupiłam w promocyjnej cenie 35 zł w Drogeriach Polskich. Musiałam ją mieć przede wszystkim ze względu na jej wygląd. Ja wiem, że jest trochę kiczowata, ale równocześnie mega słodka ; ). Aż chce się ją zjeść. Poza tym potrzebowałam różowych cieni, w tym wypadku satyna i drobinki specjalnie mi nie przeszkadzały - róże miały służyć do rozświetlania. W palecie jest ich trochę więc bez większego zastanowienia trafiła do mojego koszyka. Oczywiście jest ona zapakowana w kartonik z okienkiem, dzięki czemu mamy pewność, że nikt nie wciskał do niej palców. 

Wykonanie: Dosyć solidny, ciężkawy plastik. Wydaje mi się, że jest w stanie przeżyć nie jeden upadek. Łatwo się ją czyści - bogu dzięki nie jest matowa! O dizajnie już wspominałam i więcej rozwodzić się nad nim nie będę ; ). Na wielki plus zasługuje lusterko, które znajduje się w środku opakowania i zajmuje całą górną powierzchnie - taaak, jest duże! Do zestawu dołączona była standardowa pacynka, która trafiła w kąt.



W palecie otrzymujemy 16 cieni, w tym trzy matowe dosyć podstawowe kolory. Patrząc na nie można się zakochać, tylko nie zapomnijcie zatkać przy tym nosa. Przez pierwsze dwie, trzy minuty zapach nie przeszkadzał mi kompletnie, ale potem zaczęło mnie po prostu mdlić. Tak - jest on mocno wyczuwalną chemiczną truskawką. Nie wiem, czy komuś mógłby ten zapaszek odpowiadać. Na szczęście podczas noszenia staje się niewyczuwalny.

Jaka jest pigmentacja i jakość cieni? Zapraszam do dalszego czytania:


Jak widzimy na swatchach kolory wydają się być różnorodne, całkiem nieźle napigmentowane (przynajmniej te ciemne kolorki). Niestety na powiece wydają się tracić swoje cudowne właściwości. I nie robię im pod górkę! Pod siebie "dostają" korektor, a także bazę, która innym cieniom pozwala wydobyć ich ukryte piękno ; ). 


Cienie, które w tej palecie naprawdę lubię (choć nie są ulubieńcami wszech czasów) to Drink, Girl, Party, Elegant i France (reszta swatchy wraz z oznaczeniem na poniższym zdjęciu. Tylko ze względu na odcienie, bo niestety praca z nimi jest czasochłonna, żmudna i wymaga użycia wielu pędzli! Każdy inny cień wydaje się być podobny do siebie na oku. Przy rozcieraniu kompletnie się zamazują pozostawiając po sobie jedynie wielkie drobiny brokatu. I tak - cienie te uwielbiają się osypywać - nie tylko przy aplikacji, ale także w ciągu dnia. Czy mam na nie jakiś sposób? Tak. Głównie używam ich na mokro, w ten sposób pigmentacja jest trochę lepsza, a i drobiny bardziej się przyklejają. Ale niestety to również tra bardzo długo. Myślę jednak, że będzie to dobra paletka na lato - przy opalonej, świeżej skórze odrobina brokatowego różowego cienia na powiece zrobi nam cały makijaż. Niestety na dzień dzisiejszy podziwiam te z Was, które potrafią wyczarować tą paletką piękny i kolorowy makijaż. Naprawdę nie wiem ile czasu musicie poświęcić aby każdy kolor był widoczny...


Muszę się na chwilkę jeszcze zatrzymać nad cieniem France - w palecie mieni się na granatowo-czarno, na powiece i ręce wydobywa się z niego fiolet. To jeden z ciekawszych kolorów w moich zasobach. Polecam spróbować użycia go na mokro (i dodać szczyptę cierpliwości do tego) a gwarantuję super efekt.

Podsumowanie: Czy paletę polecam? Tak, dla cierpliwych i bardziej wprawionych w makijażu, albo takich z Was, którym zależy na delikatnym rozświetleniu bez kombinowania (chociaż w takim wypadku lepiej kupić jeden porządny cień za około 20 zł). Nie polecam jednak jako zamiennika Too Faced, bo po prostu nim nie jest. Jakość cieni jest po prostu... Marna. Jak porównuję ją do innych czekoladowych paletek Makeup Revolution? Nie wiem, bo innych nie mam, ale być może zakupię jeszcze jakąś właśnie dla porównania (może tylko ta im nie wyszła?). Mogę jednak przyłożyć ją do cieni z MUA (o połowę tańsza paleta!), z którymi praca jest przyjemna, a brokat nie tworzy pandy pod okiem. Jeżeli więc zależy Wam, żeby mieć słodką paletkę to sobie ją kupcie, ale nie liczcie na dobrą jakość.

TANIE I ZŁE. ; (

A Wy jesteście w posiadaniu tej paletki lub innej z tej serii? Jak ją/je oceniacie? Czy któraś jest godna polecenia? A może znacie inne lepsze zamienniki drogich palet?

Ps.: zapomniałabym! Konsystencja cieni jest ciężka i dziwaczna - ni to krem, ni puder, kruszy się bardzo, choć w pudełku nie sypie. Jednym słowem - dziwactwo.

niedziela, 6 marca 2016

HITY i KITY w lutym!

Cześć Kochani!
Moja nieobecność blogowa związana jest z brakiem czasu - obecnie studia wymagają ode mnie sporo poświęcenia. Nie jestem również w stanie zrobić dobrych makijażowych fotek, stąd pomysł na zrobienie małego lutowego podsumowania kosmetycznego. Jeśli w końcu wzejdzie słońce, a ja będę miała dzień wolny, to po pierwsze - napiszę obszerniejszą recenzję tych szminek z Golden Rose, o których ostatnio pisałam w notce haulowej, po drugie - zrobię makijaż i recenzję w jednym palety z Makeup Revolution - Pink Fizz, a także długo obiecywany makijaż sleekową paletką. Nie przedłużając - zapraszam do czytania o tym, w co warto zainwestować, a co lepiej omijać szerokim łukiem!


Zacznę od produktów do konturowania, które ostatnio zakupiłam i zrobiłam Wam już swatche - mowa o pudrze z kobo i kremowych podkładach Kobo (klik do swatchów). Używam ich od całkiem niedawna, ale... ZAKOCHAŁAM SIĘ! Uważam, że są to produkty dostosowane dosłownie do wszystkich - nie da się nimi zrobić sobie krzywdy. Przy mocniejszym konturowaniu muszę się trochę namachać, ale przy codziennym makijażu są to rzeczy nie do przecenienia. ; ) Nie wyobrażam już sobie konturowania z użyciem bardziej pomarańczowych kolorów. Jeśli idzie o trwałość - przy dobrej bazie i fajnym pudrze wytrzymują cały dzień.
Kolejnym punktem jest podkład Catrice All Matt, który jest totalnym zaskoczeniem dla mnie! Serio! Nie spodziewałam się, że będzie... dobry. A jest zdecydowanie lepszy, niż tylko dobry! Fajnie nawilża moją skórę, pozostawia wykończenie satynowe, przy czym świetnie buduje się nim krycie. Przy dodawaniu kolejnych warstw w miejscach, które wg mnie tego potrzebują nie odcina się kolorem od reszty twarzy i nie robi się ciasteczkowaty. Idealny do codziennego makijażu. Absolutnie nie zapycha skóry, a na tym po fluidzie z Pierre Rene najbardziej mi zależało (swatche tutaj).


Długo używałam jedynie żelu z peelingiem z liści manuka z serii Ziaja, ale ostatnio w moje ręce wpadł cały zestaw, który wyszedł mnie notabene około piętnastu złotych (sic!). Nie jestem już jakiś czas nastolatką :) i nie mam wielkich problemów ze skórą (głównie niespodzianki zdarzają mi się raz w miesiącu...), ale uwielbiam uczucie świeżości. Nie wiem jak ten produkt radzi sobie ze skórą mocno przetłuszczającą się i skłonną do wyprysków - dla mojej mieszanej skóry jest idealny. Nie przetłuszcza, nie wysusza - ma świetny świeży zapach. Najbardziej lubię tonizowanie twarzy - produkt usuwa resztki makijażu, których nie domył płyn micelarny i sam żel, a dodatkowo daje efekt ściągniętej i miłej w dotyku skóry. Krem służy mi jako baza pod... bazę do makijażu ; ) Jest lekko nawilżający i zauważalnie zmiękcza skórę. Jeśli nie jesteście pewne, czy u Was się sprawdzi to... Nie zastanawiajcie się! Trzy produkty za cenę do 20 zł to nie majątek, a być może okażą się Waszymi ideałami?


Kolejne produkty to trochę kosmetyczny misz-masz. ; ) Zaczynając od lewej strony - jest to matowy róż o bardzo mocnej pigmentacji, dostępny w Super Pharm. Na moich policzkach mam malutki grysik, który produkty z drobinkami uwydatniają, dlatego uwielbiam w tych miejscach aplikować maty. Czy jest to produkt dla początkujących kosmetykomaniaczek? Raczej nie. Właśnie ze względu na pigmentację, którą łatwo zrobić sobie plamę. I owszem, ładnie się rozciera, ale mimo wszystko silny kolor pozostaje. Nie kupiłam go w lutym, ale jakieś... Pół roku wcześniej, trafił do ulubieńców, ponieważ wróciłam do niego po próbach poszukiwania czegoś innego. Jednak nie znalazłam póki co lepszego produktu. Z tego co się orientuję występuje jeszcze w bardziej brzoskwiniowym odcieniu.


To, co widzicie na ręce to tylko jedno maźnięcie palcem. Wcale nie żartowałam z tą pigmentacją! ; ) Jest to kosmetyk mega wydajny o dużej pojemności. Jeśli macie lekką ręką, lub potraficie pracować z takimi produktami to zachęcam do zakupu.
Na zdjęciach zamieściłam również puder ryżowy z ecocery, który kosztuje aż... 15 złotych! Jest to ostatni blogowy hit, który również uwielbiam. Utrwala mój makijaż na długie godziny, jest dobrze zmielony, transparentny (choć oczywiście może wybielić, jeśli przesadzi się z jego ilością). Myślę, że to świetny zamiennik pudru z Paese. Nie próbowałam jeszcze wersji bambusowej, ale myślę, że będzie to równie dobry produkt, zwłaszcza dla osób, które potrzebują większego zmatowienia.

EOS, eos... Długo wzbraniałam się przed zakupem tego balsamu. Słyszałam wiele kontrastowych opinii. W końcu dostałam go w Douglasie za free i... Odtąd się z nim nie rozstaje. Nie jest to produkt cudowny - nabłyszczenia specjalnie nie widać, ale za to bardzo czuć je na ustach! Są gładkie, mięciutkie i przy pogodzie jaką mamy obecnie dobrze je chroni. No i ten zapach! Według mnie to truskawkowo-śmietankowy chupachups ; ). Patrząc również na to, ile produktu jest w tym słodkim jajeczku - starczy go na bardzo długo. Ciekawostka - po zostawieniu go na całą noc usta rano dalej były lekko nawilżone.


Do tej paletki mam cały czas lekko mieszane odczucia. Stwierdziłam jednak, że choć nie jest do końca hitem dla mnie, to dla innych taki będzie. To świetny produkt, który do końca nie podpasował mojej skórze. Brąz jest zbyt pomarańczowy i konturowanie wygląda średnio - więc będę używać go podczas lata, gdy skóra troszkę się opali, co jednak ważne - jest matowy! Rozświetlacz uwielbiam! Robi taką taflę na twarzy, że aż się rozpływam, mieni się lekko różowym złotem i trwałość jest zadowalająca. Jeśłi chodzi o róż... Ma milion drobinek, co jak wspominałam - kompletnie nie jest dla mnie. Znalazłam jednak na niego zastosowanie - sprawdza się świetnie jako cień do powiek, cudownie się mieni, nie osypuje się i wytrzymuje cały dzień. Podsumowując - jeśli ktoś lubi blask - polecam. Paleta kosztuje około 20 zł i dostępna jest miedzy innymi w Drogeriach Polskich.



No i Sleek... Nie powiem za dużo - tylko tyle, że uwielbiam mieszać ze sobą te cienie. Lubię ich pigmentację i łatwość z jakimi się rozcierają. Każdy cień w tej palecie jest wyjątkowy i wygląda inaczej.

Moje ulubione cienie z tej palety to Pillow Talk, Maple, Flesh, Papper Bag, Villan i Fern - jak widać całkiem pokaźna ilość. ; ) Więcej o tej palecie wkrótce, tak jak obiecałam - gdy pojawi się słońce...


Jeśli już przy oczach jesteśmy - przedstawiam Wam bazę i tusz z Artdeco. Ostatnio miałam sporo problemów z utrzymaniem cieni na moich oczach w ryzach przez cały dzień - głównie przez pogodę. Deszcz, śnieg i wiatr niszczyły to, co skrupulatnie wypracowywałam na oczach. Wydawało mi się, że to tylko przez to, ale... Za chwilę przedstawię Wam bubla, który również był odpowiedzialny. Baza pod cienie z artdeco położyła kres moim cierpieniom. Świetnie wydobywa kolor, przedłuża ich trwałość i nic się nie roluje. Ma też cudowną, delikatną i kremową konsystencję,


Jeśli znowu idzie o samą maskarę - długo nie mogłam znaleźć czegoś, co rozdzieli moje rzęsy i ładnie je wytuszuje. Nie mogę narzekać - mam długie rzęsy, dosyć obfite, a mimo wszystko inne tusze robiły mi na oczach masakrę. Po jednej warstwie były niedomalowane, a po dwóch robiły się już pająki. Kupiłam więc tą maskarę z Artdeco po przecenie za bodajże 30 zł w Douglasie i wpadłam. Wystarcza mi jedna warstwa do pokrycia nawet najmniejszej rzęski - kolor czerni jest głęboki, a wszystko jest dokładnie rozdzielone. Zyskałam więc cudowną firankę. ; )


Dotarliśmy do ust - tych panienek przestawiać nie trzeba. To oczywiście Golden Rose Matte Lipstick Crayon w kolorze 10 i 11. Używam ich ostatnio na zmianę wraz z Sheer Shine, które też znalazły się w moich ulubieńcach tego miesiąca. Co do Sheer Shine (tutaj swatche) - z całego serca polecam je wszystkim, którzy uwielbiają nawilżenie, trwałość i transparentny kolor. Ja dokonuję ich poprawek bez lusterka, bo tak świetnie się rozprowadzają. Dają niesamowity komfort noszenia, chyba nawet lepszy niż crayony, które z kolei są cudownie napigmentowane. ; )


I ostatnim punktem hitów jest pisak do brwi z Missylyn. Ja w zasadzie nie mam brwi. Są bardzo jasne, nie rosną, a jeśli rosną to w przedziwnych kierunkach i nie w miejscu, w którym powinny. Są więc bardzo rzadkie. Nie mogę bawić się cieniami, ponieważ nie mogę po prostu "załatać dziur" - muszę brwi namalować. Dosłownie. I pisak ten sprawdza się doskonale - można stopniować nasilenie koloru, jest wydajny, precyzyjniejszy od tego z Catrice i w dwóch wariantach kolorystycznych. Ja oczywiście posiadam jaśniejszy.


Nadszedł czas na:


Po pierwsze - Pierre Rene Skin Balance - produkt świetny w pierwszym tygodniu i wręcz obrzydliwy w kolejnych tygodniach. Jego plusy to duże krycie i porządny mat. Jest to bardzo jasny kolor, który początkowo nie zmieniał się na ciemniejszy, ale magicznie po tygodniu zaczął... W pierwszych dniach użytkowania był w zasadzie idealny, a później zaczął robić ciasto na mojej twarzy i tak potwornie ją zapchał, że poczułam się znowu jak nastolatka. Po każdym zmyciu tego podkładu miałam na twarzy przynajmniej 3 nowe wypryski. Jest to produkt bardzo ciężki i trwały, ale chyba i tak nikomu go nie polecę. I jeszcze ten ciasteczkowy zapach - początkowo był znośny, ale teraz na samą myśl zbiera mi się na wymioty.

Ostatnio kupiłam fixer z kobo i jest to taki pół na pół kit. No, bo w sumie jest tani, więc też nie oczekiwałam, że będzie idealny, ale... Żeby choć trochę utrwalił makijaż trzeba napiskać go bardzo, bardzo, BARDZO dużo. Co daje efekt maski, w sensie - mam wrażenie, że spryskałam twarz lakierem. Jednak spełnia inną fajną funkcję - jeśli psikamy go jedynie troszkę, to choć makijażu nie utrwala, to ładnie go wykańcza - sprawia, że wszystkei warstwy się ze sobą łączą, a twarz wygląda świeżo i ładnie.

No i korektor z Golden Rose... Niby kolor jest ok, niby krycie na ręce ok, ale... Na twarzy po prostu znika. Nie robi kompletnie nic. Absolutnie nic. Zapudrowany czy nie tak czy siak znika. Chociaż czy mogę powiedzieć, że znika?... Nakładałam go wklepując w twarz i po prostu nie pozostawia po sobie żadnego śladu. KIT.


Jeśli już przy korektorach jesteśmy to przedstawiam państwu czwóreczkę z Bell... Tak jak wyżej - nie robi nic. Chociaż... Ten różowy, który jest pod oczy robi i to dużo. Konkretniej - zbiera się w mikro zmarszczkach i obrzydliwie się ściera pozostawiając po sobie plamy. Zielony natomiast kojarzy mi się z maścią z pryszcze i pozostawia po sobie zieloną poświatę.



A oto przed Wami bubel, o którym wspominałam przy okazji hitów Artdeco. Biała baza pod cienie z w7. Dramat. Dosyć twarda konsystencja, którą najpierw trzeba rozgrzać w palcach. Trochę podbija kolory, ale to koniec plusów. Zapudrowana czy nie - zbierała mi się w załamaniu powieki. Skoro sama w sobie tak robiła, to możecie wyobrazić sobie jak po całym dniu wyglądały moje cienie... MEH.


Korektorów część dalsza. I znowu - to nie jest taki okrutnie zły produkt, po prostu mnie nie podpasował. Przede wszystkim najjaśniejszy kolor, czyli ten, który widzicie - mógłby być jeszcze jaśniejszy. Bardzo dobrze zasycha, w zasadzie jest nie do ruszenia, jeśli już zaschnie, ale... Nie przykrywa za dobrze cieni pod oczami, a od tego w końcu jest. Więc owszem - odrobinę rozjaśni, ale na tym koniec. Lepiej zaopatrzyć się w korektor z Catrice.

I znowu Golden Rose... Tym razem Velvet Matte w kolorze 28. Miał być piękny fiolet, miał być mat... A na moich ustach robi jedną wielką... Kupę! Źle się rozprowadza, ciężko dobrać do niego konturówkę, błyszczy się, tworzy prześwity, ściera się i czuję się tak niekomfortowo, że wydaje mi się, że mogę ją śmiało wyrzucić do kosza, bo raczej jej już nie użyje. Co ciekawe- kilka osób chwaliło ten kolor (bo chodzi mi tylko i wyłącznie o ten kolor, całą resztę serii uwielbiam!). Twierdzili, że to super mat, trwałość i tak dalej. Możliwe jest więc, że trafiłam na felerny model, jeśli jesteście w jej posiadaniu, to koniecznie dajcie znać jak u Was się sprawuje!


Drugi produkt to szminka z aplikatorem błyszczykowym z Makeup Revolution w kolorze Vamp. Jest to ta lakierowa seria, która po nałożeniu zasycha i jest nie do zdarcia. I to wszystko prawda - producent się wywiązał, ale... W konsystencji przypomina bardzo lepką maź, tworzy duże odcięcie między wewnętrzną a zewnętrzną częścią ust - to znaczy zbiera się tam nadmiar i robi się gruba krecha. Po samym zaschnięciu mam wrażenie, że nałożyłam sobie cholernie trudną do zmycia farbę plakatową. Naprawdę. Zero komfortu w noszeniu tego na ustach. Myślę, że całowanie takich ust byłoby również nieprzyjemne. Za to trwałość... Tu dopiero jest szaleństwo. Domycie tego cuda graniczy z... cudem ; ) Łatwiej już jest zdrapać to dziadostwo z ust niż je domyć. Jeśli jednak ktoś lubi takie TRWAŁE produkty, które dają mat plakatówki, to polecam.



I ostatnie już kity to dwie maskary, które mają takie samo działanie - kruszą się, robią grudy, których nie da się wyczesać, a po jednej warstwie właściwie... Nie robią nic. Jeśli o Pupę idzie swego czasu namiętnie używałam tuszu Ultraflex i byłam umiarkowanie zadowolona. Diva's Lashes nie poleciłabym nawet największemu wrogowi. 
Bourjois Beauty Full Volume kupowałam już kilka razy, bo był to mój rzęsowy hit. Aż do teraz. Tak jakby szlag trafił nie produkt. Może wiecie czy zmienili recepturę?

KONIEC kolejnej przydługiej notki. Piszcie jakie są Wasze hity i kity lutego. ; )